Monday 28 February 2011

12

Dopadło mnie paskudne przeziębienie. A właściwie Mój Kochany mi je sprzedał. Rozwinęło się ono pod wpływem stresu i podróżowania, przeskoczyło na mnie i znalazło sprzyjające warunki związane ze stresem i spędzaniem czasu w zamkniętych pomieszczeniach z dużą liczbą osób (również przeziębionych albo już zupełnie chorych).

Studenci nie zwracają uwagi na przeziębienie. I tak pójdą w poniedziałkowy wieczór wyszaleć się w  studenckim klubie który oferuje shoty za £1 (bo jak można opuścić taką okazję!?), a potem przyjdą na zajęcia zarażać innych studentów. I tak drogą kropelkową to paskudztwo się roznosi.

A ja tak się starałam uniknąć tego przeziębienia... jak tylko poczułam, że się gorzej czuję, od razu łyknęłam Lemsip (brrr... ciarki mnie przechodzą jak tylko o tym pomyślę!), zrobiłam sobie syrop cebulowy (brzmi nienajlepiej, ale jest całkiem smaczny; tylko żadnego całowania po nim!) i popijałam herbatkę z sokiem malinowym Babcinej roboty.
Później doszło smarowanie pleców amolem, inhalowanie się Olbasem i nacieranie gardła Vicksem. I tak nic nie pomogło!!!

Siedzę teraz zasmarkana w domu i staram się skupić na nauce mimo tego, że mój mózg jest zalany glutami! Nie mam czasu na chorowanie teraz i niech to przeziębienie już sobie pójdzie. Mój czas na chorowanie jest zarezerwowany na koniec października/początek listopada.

No comments:

Post a Comment